Pamiętnik, myśli i wspomnienia...

Pamiętnik, myśli i wspomnienia...
Z miłości zrodzona
Miłością pozostaniesz...

sobota, 1 listopada 2014

1 listopada - Wszystkich Świętych




Prosto z mojego serca.....

Ze spuszczoną głową, powoli,
Anonimowi w swej niedoli
Alejką, wśród zniczy płomieni
Idą do siebie przytuleni,
Aż do podróży kresu, gdzie stają,
Bo tu domek swej dzieciny mają.
Dotykają pomnika zimnego
Szukając ciepła dziecka kochanego.
Matka drżącą ręką zapala znicz,
Córeczko, nie tak miało być.
Ojciec pyta: Boże dlaczego?
Czemu nie ma z nami Serca naszego?

Zamiast na ziemi, jest wśród Aniołków,
A nasze serca rozbite na milion kawałków.
Przytula do siebie kobietę zapłakaną
I szepcze: Tyś jest Aniołkową mamą.
Zrozpaczeni przy grobie dziecka swojego
Tak bardzo przez nich upragnionego.
Wybrani i naznaczeni mimo woli

Pełni bólu RODZICE ANIOŁKOWI.



Tęsknota, rozpacz i ból rozrywa moje serce na miliony kawałków.
Kocham Cię córeczko i nigdy nie pogodzę się z Twoją śmiercią :( <3

środa, 15 października 2014

Dzień Dziecka Utraconego

Dzisiaj jest dzień dziecka
nie, to nie ten dzień,
kiedy głaskałam brzuszek
składając Ci życzenia
rośnij duża, okrąglutka
to nie ten dzień

Dzisiaj jest dzień dziecka utraconego
nie złożę Ci życzeń
nie przytulę, nie pogłaskam
nie będzie dzisiaj
beztroskiego śmiechu
pięknych zabaweczek

wybacz mi,
że dałam Ci tak krótkie życie,
że nie potrafiłam obronić Cię przed śmiercią,
wybacz mi
bo ja sobie nie potrafię

kocham Cię w każdej sekundzie życia
Mamusia


15.10.2013

15 Października :(

Dziś Dzień Dziecka Ukochanego (Utraconego)
Dla nas minęło
20 miesięcy
Ponad 86 tygodni
607 dni
14567 i pół godziny
Od śmierci Naszej Wyczekanej Córeczki
Ból i tęsknota towarzyszy nam każdego dnia. Czasami jest lepiej, a czasami uderza ze zdwojoną siłą. Już zawsze będzie nam towarzyszyć. Mimo naszej Miłości nie udało się Ciebie ocalić córeczko.
Od dnia Twojej śmierci nie było sekundy bym o Tobie nie myślała. Zaraz ubiorę Twoją siostrzyczkę i jedziemy do Ciebie Kochana.
Wiem, że dziś macie bal w Niebie. Będziecie szaleć z Szymonkiem, Antosiem, Szymciem, Wikusią, Anastazją, Kropkiem, Lulu, Pawełkiem, Zuzią, Polą, Franiem, Lenkami, Julciami, Dominisiem, Jesicą, Zizu, Liamem, Igorkiem, Wiktorią, Pysią, Tymusiem, Oliwką, Nadusią, Weroniką, Nicolą, Mayą, Levinkiem, Emanuelkiem, Michałkiem, Alankiem, Januszkiem, Kaspiankiem, Przemusiem, Sarunią, Amelcią i całą Aniołkową Bandą.
Niestety Nasza Banda jest taka duża, że można by wymieniać bardzo bardzo długo. Ogrom tego nieszczęścia przeraża :(



Boże czy ja tak dużo wymagam?
Czy ja tak dużo żądam?
O tak wiele proszę?
Przecież ja chce mieć tylko zdrowe dzieci.
Czy to tak dużo?
Czy mało Ci jeszcze mego nieszczęścia?
Zabrałeś mi jedną radość.
Iskierkę naszą wyczekaną.
Za nic miałeś moje łzy
Za nic mój szloch
Byłeś głuchy na moje błagania
Na moją modlitwę
Na prośbę byś jej nie zabierał.
Teraz znów nas doświadczasz.
Dlaczego?
Czy ja jestem takim złym człowiekiem?
Przecież nikogo nie zabiłam, nie okradłam.
Żyję zwyczajnie.
Czemu mnie tak doświadczasz?
Czemu uderzasz w czuły punkt?
Co Ci zrobiły moje dzieci?
Co Ci zrobiła nasza Calineczka?
Dlaczego Isia?
Dlaczego teraz Malisia musi cierpieć?
Przecież jest taką kochaną pociechą.
Jest tak bardzo kochana.
Gdzie Twoje sumienie?
Dlaczego?

wtorek, 14 października 2014

Co my takiego zrobiliśmy????


Dlaczego, kiedy człowiek czuje,że wreszcie dzieje się coś dobrego, że się szczęście uśmiecha i cuda zdarzają dostaje potem kopa w dupę. Byłam jeszcze do dziś rana taka szczęśliwa. Malika miała dziś na 8 rano wizytę u lekarza, taką zwykłą kontrolną Po niej miałam się umówić u Pani Ani na rehabilitację. No właśnie mieliśmy. Najpierw w gabinecie pani lekarka po zbadaniu małej, stwierdziła że tak dalej być nie może, żeby ona co chwilę na wadze spadała. Malika od lipca gdy ważyła 5700 przytyła do 6585 i niestety spadła do 6300 i waga się waha, co przytyje 100 gram to zaraz spada. Do tego wyniki morfologii są bardzo niepokojące. Także niestety wracamy na oddział w Instytucie :(
Kiedy ledwo się otrząsłam z szoku po info o szpitalu, zeszłam do recepcji umówić się na rehabilitację, a recepcjonistka mi mówi, że Pani Ania właśnie dostarczyła zwolnienie lekarskie na trzy tygodnie. Normalnie wkurzyłam się jak nie wiem :(
Napisałam do Pani Ani co z rehabilitacją Maliki to mi odpisała, że jest na zwolnieniu, ale jeśli nadal będę chciała to za trzy tygodnie możemy zacząć od nowa. Przecież dla Maliki trzy tygodnie to wieczność, nie możemy sobie na to pozwolić :( Także muszę zdobyć numer telefonu do drugiej rehabilitantki w Bełchatowie od metody NDT Bobath.
Gdy dotarłam do domu zadzwoniłam na oddział Gastroenterologii, Alergologii i Pediatrii dzieci mniejszych w instytucie i niestety okazało się że termin na 22.10, a my mamy wtedy neurologa (też w instytucie) na którego od lipca czekamy, więc Pani nam mówi, że jeśli by nas na oddział przyjęli to wizyta by przepadła u neurologa. Także sama nam przekłada termin na zgłoszenie się w szpitalu na 28.10.2014. Zajebiście, tym razem moje urodziny spędzimy w szpitalu. Zaczęło się od urodzin Julii, potem urodziny Janusza, Dzień Ojca, moje imieniny a teraz moje urodziny nasza Calineczka (tak ją nazywa nasza pediatra) spędza w szpitalu.
Czuję się wykończona psychicznie.
Czuje się jakby ktoś mnie połknął, pogryzł i wyrzygał :(

poniedziałek, 13 października 2014

Cuda się zdarzają :)

Ostatnio (w czwartek 9.10.2014) zadzwoniła do mnie Małgosia Ostrowska z Fundacji Przetrwać Cierpienie. Po długiej rozmowie, Malika została podopieczną tej fundacji. Bardzo szybko ruszono z prośbą o pomoc dla Malisi na rehabilitację. Już dziś wpłynęły pieniążki na 10 rehabilitacyjnych godzin. I już dziś byliśmy na pierwszej wizycie. Mimo płaczu malutkiej (i mojego) podczas ćwiczeń, jesteśmy szczęśliwi , że mamy szansę dalej rehabilitować naszą Kruszynkę, nasz Dar od Isi.
Wierzymy, że już niedługo Malisia dogoni swoich rówieśników a może nawet ich wyprzedzi.
Jesteśmy bardzo wdzięczni ludziom o złotym i dobrym sercu, naszej wróżce Małgosi oraz całej Fundacji za wszelką okazaną pomoc dla naszej córki.

https://www.facebook.com/FundacjaPrzetrwacCierpienie/photos/a.596467973812221.1073741854.152604728198550/596468263812192/?type=1

Wiem, że to był CUD, CUD od Dobrych Ludzi i CUD od Naszego Aniołka z Nieba, od Naszej Isabellki <3

I know that it was a MIRACLE, MIRACLE from Good People and MIRACLE from Our Little Angel from Heaven, from Our Isabellki <3



Poruszona...

Jestem tylko matką Ziemską i Aniołkową pisząca swoje odczucia, przeżycia, radości, smutki i zmartwienia. Pisząca może nie tak często, jak bym chciała, ale przy trójce dzieci , w tym jednym potrzebującym ciągłej opieki i rehabilitacji, nie zawsze jest czas zjeść a co dopiero usiąść do komputera
Nie rozumiem niektórych terminów informatycznych, a co dopiero je wykorzystać do własnych celów, że tak powiem "nikczemnych".
Nie rozumiem tego świata, no ale cóż.
Rozczarowana....

sobota, 11 października 2014

Hieny .... :/

Dziś byliśmy całą rodziną umyć pomnik Isi i jej babci (mojej mamy). Jak tylko zajechaliśmy, od razu zwróciłam uwagę, ze nie ma u Isi trzech wrzosów i dwóch doniczek. Obdzwoniłam wszystkich, którzy mogli by je zabrać, mając nadzieję, że może wrzosy zwiędły i ktoś z rodziny zabrał, ale to były płone nadzieje. Ktoś po prostu ukradł te rzeczy.
Podłość ludzka nie ma granic. Jak można okraść czyjś grób, jak można potem spokojnie spać. Nie rozumiem tego. Jeden z wrzosów stał przy serduszku Isi, więc dokładnie wiedział, że dziecko też okrada. Popłakałam się aż, bo nie dość ze człowiek, za każdym razem z bólem serca patrzy na domek swojego dziecka, bo nie tam powinien być, to jeszcze ktoś okradł ten domek.
Mimo tego Isia ma pięknie posprzątane na 15 października.
Byliśmy też u rodziców, którzy mnie wychowali. Oczywiście jak zawsze dziadek zachwycony naszą Malisią. Mimo choroby bierze ją na ręce a nawet czasem ponosi. Przy okazji do rodziców przyjechał wujek i taki mały zjazd rodzinny był. Dojechała siostra, jej córka z mężem i było głośno. Dowiedziałam się też, że u siostrzenicy prawdopodobnie będzie chłopczyk. Ale jeszcze nie na 100 %. Do domku wróciliśmy pod wieczór.

Dziś po umyciu i posprzątaniu. Niestety mniej kolorowo przez złodziei:( I Aniołków część zabrana do czyszczenia.

czwartek, 9 października 2014

Eh... Zawsze coś :(

Dziś od rana nawet nie mam kiedy usiąść. Rano jak wstałyśmy to najpierw dzieciaczki starsze do szkoły z Malisią wyszykowałyśmy, potem Malisia do łóżeczka a mama na balkon pranie wywiesić i szykowanie do lekarza. Dziś mamy kontrolę wagi. Jak już uszykowałam Księżniczkę, to zrobiła mamie niespodziankę i poszła kupa. I to taka, że całą trzeba było przebierać a do tego myć pod prysznicem :p A jeszcze wczoraj tatuś mówił, że córcia cały dzień kupy nie zrobiła. No to nadrobiła. Także mieliśmy mały poślizg, a na 13 do lekarza, a ze ładna pogoda to spacerkiem.
Droga zajęła nam 40 minut spacerkiem i mieliśmy szczęście bo nikogo nie było i weszłyśmy do gabinetu.
Niestety, Malika znów straciła na wadze. Znów 100g. W przychodni już nie wiedzą co z nią zrobić. We wtorek znów wizyta i zobaczymy co tym razem pani doktor zdecyduje.
Kiedy wyszłyśmy z gabinetu, musiałam małą nakarmić. Kiedy się cycusaliśmy zadzwonił telefon. Okazało się że to wychowawczyni od syna dzwoni, bo Sebastian zemdlał. Do tego ma kłopoty ze wzrokiem i czy mogę go jak najszybciej odebrać. No oczywiście musiałam się wytłumaczyć że to tak szybko nie będzie, bo jesteśmy na drugim końcu miasta i to pieszo. Eh. Jaki pech, a jak bym autem pojechała to by problemu nie było.
Więc biegiem do domu po auto i do szkoły po syna.
Upociłam się jak głupia.
Na szczęście Sebciu już się lepiej czuł. Porozmawialiśmy chwilkę jeszcze z Wychowawczynią i Panią Pedagog. O chorobach i takich tam. Że jak nie telefon ze szkoły córki to od Sebcia. I wtedy Pani pedagog powiedziała : O, to Sebciu jest starszym bratem dwóch siostr. A mój SYN powiedział : Trzech sióstr. Mam trzy siostry. Normalnie aż mi łzy w oczach stanęły i jestem taka dumna z niego, jak nie wiem.
Tak więc jak odebrałam Sebastiana i pojechaliśmy do przychodni. Pani doktor zgodziła się nas przyjąć i po dwóch osobach przed nami była nasza kolej. Weszliśmy. Najpierw wywiad, badanie, pomiar ciśnienia - trochę za niskie miał, a na koniec dostaliśmy skierowanie na EKG, a po badaniu mamy wrócić z powrotem. Poszliśmy, podłączyli do syna, włączono, parę minut wyłączono i od nowa do lekarki. Dodam, że mi już ręce trętwiały od Maliki, no ale nie miałam ją z kim zostawić.  Na szczęście wynik wyszedł dobry. Jednak ze względu na duży ból głowy i ból oczu, mamy po 18 jechać na Okulistykę. Także ledwo wróciłam do domku, a zaraz jedziemy na okulistykę. To taka moja chwila odpoczynku na streszczenie dnia i wyładowanie napięcia.
Zastanawiam się kiedy nasze dni będą zupełnie normalne, bez stresu i nerwów.
Sebastian podczas badania EKG

środa, 8 października 2014

600 dni...

600 dni Isiu minęło od kiedy nasze życie się zmieniło. Tyle dni smutku i tęsknoty.
600 dni jak zrodziłaś się dla Nieba.
Nigdy się z tym nie pogodzę, ani ja ani Twój tatuś.
Wiem, że co niektórzy zapomnieli. Nawet do Ciebie nie zaglądają. To mnie boli, ale nie mogę tego zmienić. Nawet już nie chcę wysłuchiwać tych tłumaczeń, a bo nie mogę, a brak czasu, tak schodzi. A jesteś ich wnuczką i bratanicą. Twój tatuś przez to się denerwuje, bo chciałby abyś była dla nich tak ważna jak jesteś dla dziadków z mojej strony. Niestety On też nie może tego zmienić.
Niedługo Wszystkich Świętych. Wtedy pójdą zapalić Ci znicza, bo tak wypada. Eh
A to słowa z głębi mojego serca córeczko


600 dni jak odeszłaś Aniele
Choć znaczyłaś dla nas tak wiele
600 dni Isiu minęło
Kiedy nasze życie się zmieniło
Byłaś zbyt piękna dla świata tego
Od razu zasłużyłaś na miejsce u Boga NaszegoChoć błagałam by nam Ciebie nie zabierał
By okazał litość, dziecka nie odbierał
Za nic miał moje szlochanie
I odebrał dziecie ukochane
Gdy nadejdzie kres mych snów
Wtedy spotkamy się znów
I wszystko Ci Isiu wynagrodzę
Bo ze stratą Ciebie się nie pogodzę

Powiązane linki:
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2013/11/moja-za-wczesnie-wydarta-z-mego-ona.html
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2013/11/isabella.html
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/02/pierwsze-urodziny-isi.html
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/02/rok-temu.html
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/02/rok-temu-cd.html
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/05/a-byoby-tak-pieknie.html


sobota, 27 września 2014

Rehabilitacja Maliki

Rehabilitacja Maliki trwa już od lipca. Niestety na razie płacimy za ćwiczenia.
11.08.2014 byliśmy na konsultacji w Instytucie i niestety lekarz specjalista potwierdził diagnozę neurologa. Za 6-8 tygodni mamy przyjechać na kontrolę. A do tego czasu zalecono ćwiczenia 2 razy w tygodniu minimum. Tak więc chodzimy na zajęcia albo do Pani Ani, albo do pana Bartka. I czekamy najpierw kontroli u specjalisty rehabilitacji w Instytucie, potem 22.10.2014 kontroli neurologicznej też w Instytucie a następnie rehabilitacji na NFZ którą zaczniemy 4.11.2014. A na razie ćwiczymy też w domku.
Malika nie lubi niektórych ćwiczeń :( Płacze przy tym bardzo, a ja choć staram się być dzielna to i tak łzy w oczach mam, a na początku płakałam z nią. Wiem, że jestem za słaba bo gdy tylko w domu przy ćwiczeniach zaczyna płakać to ja wymiękam i robimy to co lubi. Ale co ja zrobię. Nie potrafię zadawać jej bólu nawet w dobrej wierzę. Już jednemu dziecku nie potrafiłam pomóc i umarło mimo tego że bardzo chciałam by tak się nie stało. Wiem, że Isia jest często z nami i pomaga Malice, bo Malisia w niektórych momentach patrzy się w sufit i się śmieje, i to nie tylko w domu ale też w gabinetach w których ćwiczymy. Wiem, że siostrzyczka przychodzi i ją wspiera.



Ćwiczenia z Panią Anią

Ćwiczenia z mamą

Ćwiczenia z Panem Bartkiem, a przy okazji uśmiech do siostry na suficie :)


 
Niestety tak płacze nasza dzielna Wojowniczka na niektórych ćwiczeniach :(

Rainbow looms

Moja córka Julia nauczyła się robić piękne bransoletki z gumek :) Robi je przeróżne, tylko gumki trzeba dokupywać. Kolorowe, jednokolorowe, wąskie, szeroki po prostu śliczne :) Muszę się po prostu pochwalić jakie ma zdolności :) Do tego rośnie jak na drożdżach i jest po prostu śliczna. Nasza przylepa, jakby mogła to by od nas z pokoju nie wyszła, tylko z nami spędzała czas. Uwielbia się zajmować Maliką. Choć z tym mamy troszkę problemów, żeby ją trochę przystopować :p
Nasza Gwiazdeczka Kochana <3


Bransoletki Rainbow looms




Aparat ortodontyczny

Od dnia 14.08.2014 r. mój pierworodny synuś nosi na stałe (już drugi) aparat ortodontyczny - górny łuk. Mam nadzieję, że spełni on swoją rolę (jak poprzedni rozszerzający szczękę) i wszystko się pięknie naprostuje :) jestem z niego bardzo dumna bo nawet nie narzeka że coś go uwiera :) Do tego nasz duży facet zapisał się na zajęcia nauki gry na gitarze :) Jejku kiedyś był taki malutki, a teraz to taki wysoki chłopak :) Już prawie doścignął chrzestnego wzrostem.
 A to aktualne zdjęcie Sebastianka (gdyby on to widział, ze ja go tak nazywam :p )
Nasz przystojniak <3

  

Chłopak z gitarą ... :)

Zaległości... wszystko przez ten brak czasu... cz. II

Kiedy kolejna lekarka nie potrafiła powiedzieć co się dzieje z naszą córką i dlaczego jest tak dużo biegunek, wkurzyłam się i zażądałam , żeby wreszcie umówiono nas do naszej pani doktor. Udało się i poszliśmy do naszej pani doktor15.07. Dała skierowanie na badania. Kiedy przyszły wyniki (22.07) i lekarka je zobaczyła, złapała się za głowę. W morfologii prawie wszystko było nie tak, do tego w kale wyszła bakteria szpitalna Gronkowiec. Niestety dostaliśmy skierowanie do szpitala do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Po raz kolejny też powiedziałam, że niepokoi mnie odginanie się do tyłu Maliki, że kiedy leży na brzuszku robi samolot oraz to, że jak leży prosto to nóżki jej odchylają się w lewą stronę (tzw banan). Tym razem lekarka przyznała mi rację i kazała o tym powiedzieć w ICZMP. Także rano 23.07.2014 spakowani, pojechaliśmy najpierw odwieź dzieciaczki starsze do babci a potem do Łodzi do szpitala. Serce mi się krajało jak pomyślałam, że znów się zacznie kłucie i w ogóle :( Najpierw Izba Przyjęć i zdziwienie dlaczego tu przyjechaliśmy, że z biegunką to do innego szpitala, a ja do nich, że na skierowaniu dokładnie napisano że do ICZMP. Kazano nam czekać. I czekaliśmy chyba z półtorej godziny i nikt  do nas nie przyszedł. Wreszcie przechodząca pielęgniarka się nami zainteresowała i wzięła ode mnie skierowanie. Za chwilkę przyszła po nas i zaprowadziła zupełnie na inny korytarz. Tam gdy przyszła nasza kolej, weszłam z Maliką gdzie została zbadana i wysłuchano jej historii choroby i obejrzano wyniki badań. Lekarz powiedział, żebyśmy poczekali na korytarzu, a on sprawdzi czy jest miejsce na oddziale (okazało się potem, że w samym naszym boksie było 5 wolnych sal). Na oddział Gastroenerologii i alergologii dzieci mniejszych nas przyjęli około 11. Byłyśmy w pokoiku same. Za łóżko tu płaciłam 30,75 zł. Taka dziwna kwota. W Bełchatowie było 25 zł za dobę. Przyszła do nas lekarka, która będzie prowadziła Malikę. Opowiedzieliśmy jej o wszystkim po kolei i pokazałam wyniki badań. Przeprowadziła z nami kolejno konkretny wywiad (byłam w szoku bo w Bełchatowie nawet się nie zapytali o choroby w rodzinie) . Podłączono Malikę do kroplówki, włączono antybiotyk, pobrano materiały do badań oraz zalecono bilans płynów, a wcześniej została zbadana przez lekarkę. Z tego wszystkiego zapomniałam powiedzieć o moich niepokojach związanych z odchylaniem się Malisi. Za to na drugi dzień, gdy lekarka Agnieszka przyszła z wynikami ( potwierdził się gronkowiec oraz krew w kale i bardzo zła morfologia małej - za mało wapnia, sodu, za dużo potasu, do tego krwinki potwierdzające sferocytozę) powiedziałam jej o moich obawach. Zbadała małą, popatrzyła na to co jej pokazywałam w ruchach małej i stwierdziła że potrzebna jest konsultacja neurologiczna. A młoda dalej na antybiotyku oraz dużo nawadniana i uzupełniane elektrolity. Musiałam przed każdym karmieniem ważyć ją i zaraz po karmieniu w tych samych rzeczach również musiałam ważyć i obliczać jaka jest różnica, czyli niby to zjadła. Po południu kochany mężulek zrobił mi niespodziankę i przyjechał do nas (do mnie z białą różyczką, która przemycił na oddział ) bo dziś wypadały moje imieniny. Chyba jakieś fatum nad nami wisi, urodziny Janusza, dzień ojca, teraz imieniny moje- wszystko spędzamy w szpitalu. Bardzo się ucieszyłam z tej niespodzianki :) Kochany Kotuś nasz :*
W piątek 25.07.2014 przyszedł neurolog (dr. Chamielec - polecam) z całą świtą. Na początku nie wiedziałam co się w ogóle dzieje , myślałam że to jakiś taki duży obchód. Ta więc po wysłuchaniu mnie- jako matki, pan doktor zaczął badać małą. Niestety moje obawy się potwierdziły i zostało u mojego dziecka rozpoznane : zaburzenia napięcia mięśniowego z tendencją do wzmożonego w kończynach dolnych. Tendencje odgięciowe w osi ciała, w supinacji niewielka asymetria ułożeniowa w lewo. Zalecono rehabilitację.
W szpitalu leżeliśmy do 29.07.2014 roku. Przy wypisie zalecono dalsze leczenie małej w poradniach :POZ, gastroenerologicznej , rehabilitacyjnej  i neurologicznej.
Gdy tylko wróciliśmy do domku zaczęłam szukać rehabilitacji dla Maliczki. Niestety w naszym chorym kraju to nie takie łatwe. Obdzwoniłam wszystkie poradnie rehabilitacyjne w Łodzi. To tylko w jednej w ICZMP umówili nas na konsultację 11.08.2014, ale to tylko dlatego młoda się załapała, bo urodziła się w Instytucie i do tego przed czasem ponad trzy tygodnie. U nas w Bełchatowie zapisano nas na ćwiczenia na 4.11.2014. Także do tego czasu musimy chodzić prywatnie, bo niestety gdybyśmy musieli czekać na NFZ mogłoby być już dla naszego dziecka za późno. Tak więc chodzimy do przychodni i do stowarzyszenia, tam gdzie akurat maja miejsce bo staramy się żeby miała dwa trzy razy w tygodniu ćwiczenia i oprócz tego ćwiczymy w domku, ale o tym już w innym poście.
Powiązany post, część pierwsza:
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/09/zalegosci-wszystko-przez-ten-brak-czasu.html

http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/09/rehabilitacja-maliki.html

Malika w szpitalu w Łodzi

Nasze dzielne Słoneczko <3

Zaległości... wszystko przez ten brak czasu...

Malika ma 215 dni czyli 30 tygodni i 5 dni czyli 7 miesięcy i 3 dni.
Odkąd się urodziła, życie zaczęło biec na przyśpieszonych obrotach. Trzecie dziecko w domu przewróciło nasz świat do góry nogami. Jednak wszyscy domownicy są w niej zakochani. Brat codziennie przed szkołą musi się z nią przywitać. Potrafi nosić ją i gadać do niej godzinami. Siostra znów każdą wolną chwilę wykorzystuje, żeby się przekraść do Maliki i się z nią pobawić. Wszystko pięknie, gdyby jeszcze nie było kłopotów zdrowotnych :( Już 4 razy byłyśmy w szpitalu. Pierwszy raz jak Malika miała 3 tygodnie (17.03.2014- 19.03.2014) Przedłużająca się żółtaczka i bezdechy. Podejrzewano też Sferocytozę Genetyczną, ale pod tym kątem będzie jeszcze obserwowana. Potem na początku czerwca (12.06.2014) dostała biegunki :( Mimo, ze szybko dostała leki, niestety nie zadziałały i po kilku dniach leczenia trafiliśmy na oddział zakaźny (15.06.2014). Malika dostała kroplówki nawadniające, zostały pobrane materiały do badań i kontynuowano Nifuroksazyd. Ordynatorce oddziału zgłosiłam również, że oprócz kup niepokoi mnie również fakt, że Malika przy spaniu odgina się do tyłu bardzo. Popatrzyła i nie zareagowała. Druga stwierdziła: no faktycznie i tyle było reakcji. Do 18.06 byliśmy na oddziale. Biegunka nie ustępowała, dziennie było od 6 do 9 kup. Rano w środę właśnie 18.o6 Ordynatorka oddziału stwierdziła, że co będziemy leżeć na oddziale przez długi weekend i wypisała nas do domu, bo rano była tylko jedna kupa. Ledwo wyszliśmy ze szpitala a kolejna kupa, dojechaliśmy do domu i znów. Do wieczora było ich 9 a mała non stop spała, więc zebraliśmy się i od nowa na oddział. Gdy zajechaliśmy z powrotem, potraktowano nas jak rodziców wariatów. No bo wydziwiamy. Dziecko jest na piersi to ma prawo robić dużo kup. Po dość ostrej wymianie zdań ( lekarka do mnie z tekstem: proszę nie krzyczeć, ja do niej: jeszcze nie zaczęłam krzyczeć. Ona do mnie: a ma pani zamiar, a ja: oczywiście, jeśli będzie trzeba to zacznę bo to o moje dziecko chodzi), doszłyśmy do porozumienia. Choć pielęgniarki jak znów zakładały wejście Malice, rzuciły do niej z tekstem : podziękuj mamie. Miałam ochotę im przywalić. Malika tego dnia dostała tylko jedną kroplówkę. Na drugi dzień (czwartek) i w piątek też tylko po jednej kroplówce. Mała zrobiła się senna, mniej jadła, zaczęła spadać z wagi (z 5700 do 5400) jednak lekarki nie reagowały. Obrażone, że w ogóle śmiałam wrócić tego dnia co stwierdziły że dziecko jest zdrowe. Zgłaszałam cały czas, że mnie to nie pokoi ale brak reakcji. Dopiero w sobotę była na zmianie fajna pielęgniarka i to jej powiedziałam znów, że dziecko non stop śpi, że mało je, prawie nie reaguje, nawet jak ja przebieram. Na początku stwierdziła że może mała się regeneruje, ale kiedy kilka razy wchodziła i Malika nawet się nie obudziła przy podłączaniu kroplówki, zaniepokoiło ja to. A że lekarki (dwie tylko są na oddziale na zmianę :/ ) nie reagowały, wezwała do Malisi lekarza z innego oddziału (paliatywnego). Przyszedł dopiero koło 19. Zaczął badać małą i mówi, że dziecko jest skrajnie odwodnione, ma spadek elektrolitów, przejrzał jej badania i powiedział, ze już przy przyjęciu miała bardzo niski poziom glukozy. Nakazał pilne nawadnianie i tak do 4 rano leciały kroplówki, jedna za drugą. W szpitalu by mi dziecko wykończono. W niedzielę też była często nawadniana. Jednak to już była nasza Malisia roześmiana. Wracała do siebie. W poniedziałek przyszły wyniki i wyszło w nich, że jest rotawirus. Kupy zmalały do maksymalnie 4 na dobę i we wtorek 24.06.2014 wypuścili nas do domku. Obyśmy do tego szpitala nigdy nie wrócili.
Nastąpił koniec roku szkolnego. Nareszcie. Dzieciaki zadowolone że wreszcie wakacje :) Ja też, nie trzeba się stresować, że obiad na konkretną godzinę, że lekcję trzeba odrobić. Nie trzeba tak rano wstawać. Wszystko pięknie, gdyby nie to, że Malika nadal robiła dużo kup.

Ciąg dalszy:
Powiązane linki:
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/09/zalegosci-wszystko-przez-ten-brak-czasu_27.html

http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/09/rehabilitacja-maliki.html
 
Malika w szpitalu z powodu żółtaczki

Nasza dziewczynka na oddziale zakaźnym :(

Po raz drugi na zakaźnym :(










































































































czwartek, 18 września 2014

Obgryzam paznokcie...

Dziś czwartek, czekam  na wiadomość od siostry jakie wyniki badań, a ona jak na złość nie dzwoni i jest zajęta w pracy. Mogłam sama jechać, no ale nie chciałam jej przykrości zrobić, jak zaproponowała że odbierze. No wiec czekam dalej....

środa, 10 września 2014

STRACH....

Boję się, boję się jutra :(


Od prawie zawsze boli mnie głowa. Jest czasami tak, że mam spokój, ale są dni gdzie już wstaję z bólem. Czasami są momenty tak silnego bólu, że mnie składa i wiję się parę minut na podłodze. Potem ustępuje i jest tylko taki tlący się. Od niedawna doszły zawroty głowy i to dość silne. Jak bolała mnie głowa w ciąży, myślałam, że to przez mój stan, ale już pół roku minęło i nie ma poprawy. Doszło do tego, że zapominam o wielu sprawach, zapominam nazwy podstawowych rzeczy, ba ja zapominam niektóre wyrazy i to mnie przeraża. Ostatnio przeżyłam dodatkowy szok, gdy sprzedawałam książkę syna. Rozmawiam z kupującym i nagle przekręcam wyraz, nie mogę go wymówić :( poczułam się normalnie głupio, jakbym miała wadę wymowy. Raz zdarzyło się nawet, że straciłam chwilowo przytomność i nie wiem na ile (podobno chwilowe to było) i nic z tego nie pamiętam. Nie wiem co o tym myśleć.
Poszłam do mojej zajefajnej internistki (serio zajefajna, nie z cynizmem albo sarkazmem, taka z powołania), powiedziałam jej tylko o bólach głowy. To było w kwietniu. Dała od razu skierowanie do neurologa. Hmm dostałam się do niego w czerwcu. Pani neurolog stwierdziła, że to raczej bóle migrenowe. Oczywiście zaczęły się u mnie pojawiać wyżej opisane objawy, ale jednym z nich jest zapominanie i oczywiście zapomniałam jej powiedzieć o tych, które już się pojawiły.
Tak więc lekarka jednak dała skierowanie na EEG tak dla czystego sumienia i spokoju i mojego i jej.
EEG oczywiście było dopiero 28 sierpnia i znów się naczekałam.
Mój Janusz miał akurat wolne, więc bez stresu, że mała będzie się pruła poszłam na badanie. Pani, która je wykonała, najpierw wydała mi się opryskliwa i w ogóle jakby zła, że ja w ogóle przyszłam i zakłócam jej spokój. No ale okazało się, że spoko jest i już później, szykując mnie do badania i zakładając "hełm" była fajna. Potem leżę, oczy zamknięte, otwarte, zamknięte, teraz będą migać światełka z różną częstotliwością i natężeniem, teraz oddychamy głęboko, no teraz już spokojnie, kończymy. Oczywiście opisu na miejscu nie robią i dopiero wynik u lekarza.
Dobrze, że już znam trochę służbę zdrowia i od razu zapisałam się wtedy w czerwcu na wizytę i miałam ja 3 września. Poszłam, oczywiście z małą, bo jej nie mam z kim zostawić. Ludzi multum, a jeszcze medycyna pracy, jak wiadomo, bez kolejki. Ja w stresie, no bo kurcze na rehabilitację nie zdążę :/ (o tym opisze w innym poście, dzieci wróciły do szkoły, tak więc więcej czasu mam) Ale po raz drugi w tym miejscu, spotkałam się z kulturą i życzliwością ludzi i powiedzieli, że: Pani z dzieckiem bez kolejki wchodzi. I o dziwo nawet z medycyny pracy mnie przepuścili.
Wchodzę, na początku zwykłe uprzejmości, jak się nazywam, sprawdza, o pani miała robione EEG, no to zaraz sprawdzimy zapis, pani szuka mojego i wyciąga książkę. Przegląda i cisza. Po przejrzeniu pyta mnie czy oby na pewno są tylko bóle głowy u mnie. Mówię , że jeszcze te zawroty i omdlenie (znów się usprawiedliwię tym, że zapominanie jest jednym z zaobserwowanych objawów i zapomniałam powiedzieć, że zapominam :p a przedostatniego z opisanych objawów jeszcze wtedy nie było). Na to ona do mnie : byłam pewna, że na zapisie wyjdą zmiany migrenowe. Jednak są duże i niepokojące zmiany w pracy mózgu. Muszę panią skierować na oddział w celu zrobienia CT a potem jeśli będzie konieczne to MR. Jest to pilne, a na oddziale od razu wykonamy te badania. No to teraz ja się wypowiedziałam : Ale proszę pani, ja karmię i nie mogę się położyć do szpitala. No więc ona do mnie, że to moja decyzja i w takim układzie daje mi skierowanie od razu na MR, żeby nie tracić czasu i że mam to zrobić w trybie pilnym, nie dłużej niż miesiąc ( nawet prywatnie jeśli będzie trzeba) i się u niej z wynikiem pojawić, oraz że to nie żarty bo są duże odchylenia w zapisie. Powiedziałam, że zrobię co będę mogła. Po wyjściu z gabinetu (na miękkich nogach) od razu zadzwoniłam na szpital (dzięki Bogu są teraz smartfony i numer w sieci do pracowni rezonansu nie trzeba długo szukać) i co się okazało - nie ma miejsc, no ja rozumiem że pilne, ale nie mam gdzie panią zapisać, oczywiście może zostawić pani numer telefonu i jak ktoś zrezygnuje to zadzwonimy. Wrrr...Akurat ktoś czekając cholera wie ile, zrezygnuje. No więc chcąc nie chcą znów do siostry musiałam się uśmiechnąć. Zadzwoniłam, nakreśliłam sytuację, powiedziała, że oddzwoni. Oddzwoniła na drugi dzień. I w tym momencie doszliśmy do pierwszych zdań postu. Boję się jutra. Jutro właśnie na 7.30 mam badanie MR. Od kilku dni prześladują mnie dziwne sny i raczej nie napawają mnie optymizmem :(
Mam  stracha ..... :(

piątek, 5 września 2014

Minęły kolejne imieniny Isi :(

3 września minęły drugie imieninki Isi :( Kolejne przed nami, ale już nigdy nie z nami :( Znów zamiast ciuszków, zabawek czy słodyczy kupować, zostało nam postawić znicza czy jakiś stoik na jej pomniczku. A jeszcze wyjątkowo tego dnia no nie mogłam nic wymyślić i mi nic się nie udawało. Jeszcze dodatkowo nie mogliśmy jechać do Kruszynki na cmentarz i dopiero jutro tam będziemy. Mam wyrzuty sumienia że była tam sama w swoje święto :( gdyby to było bliżej Matko , dlaczego pochowaliśmy ją tak daleko. Wtedy wydawało nam się to dobrym pomysłem, bo myśleliśmy, że leżąc z babcią nie będzie sama, ale teraz żałujemy, bo gdyby była bliżej, w naszej miejscowości, to byśmy byli u niej codziennie. Cały czas się zastanawiam dlaczego nas to spotkało, dlaczego to nasze dziecko musiało umrzeć :(



sobota, 30 sierpnia 2014

Dzień za dniem...

Mija dzień za dniem. Godzina za godziną. Tydzień za tygodniem. Nawet miesiąc za miesiącem. Malika ma juz skończone pół roku. Isabellka miałaby już półtora roku. Patrząc na Malike zastanawiam się czy Isia byłaby taka sama, czy robiła by takie same minki, lubiła by te same rzeczy. Czy my zachowywalibysmy się tak samo, czy bylibyśmy bardziej beztroscy. Ciekawe czy Isia też byłaby ulubienicą dziadka Antosia, czy to wszystko byłoby inne? Tyle pytań, a odpowiedzi wciąż brak:(
Czas leci, żyjemy z pozoru jak normalna rodzina, śmiejemy się, wygłupiamy, gramy w gry planszowe, łaskotamy się z dziećmi, chodzimy na spacery i na zakupy. Typowa rodzina. Wierzę że Isia by tego chciała. Żeby nie było jak przez pierwsze miesiące, rozpacz, płacz, życie oparte tylko na wizytach na cmentarzu, na zakupach na grobik i szlochaniu. Wiem, że Isi się nie podobało, że mama poświęca mniej czasu dla jej rodzeństwa. Bo przecież mamy jeszcze teraz już troje dzieci i one potrzebują więcej uwagi i czasu od rodziców.
Patrząc na nas z boku, obserwator widzi dużą, szczęśliwą, kochającą się i zżytą rodzinę. I w sumie ma rację, ale wielkiej tęsknoty i bólu za dzieckiem nie widzi, bo te uczucia są w naszych sercach i oczach. Bardziej spostrzegawczy obserwator widzi, że częściej patrzymy w niebo z głębokim smutkiem i tęsknotą, wypatrując naszego Aniołka Kochanego. I jak wszyscy Aniolkowi rodzice szukamy w chmurach zapisanych wiadomości od naszej córci <3

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Nowy etap :)

Zaczęliśmy nowy etap. Wprowadzanie posiłków stałych u młodej. Zaczęło sie na trzy dni przed planowanym wprowadzeniem, bo Malika sama wzięła sobie ziemniaczka z mojego talerzyka :) posmakował jej :) i się zaczęło. Już wiemy, że sama marchewka jej nie podchodzi, ale zmieszana z ziemniaczkiem już tak. Umorusana jest przy tym jak nie wiem, a jaka zadowolona. Cieszymy się tymi chwilami jak jacyś głupcy :p
Mam trochę do nadrobienia ale Malika to taki maly pochłaniacz czasu <3

piątek, 15 sierpnia 2014




Dlaczego nie mogłam usłyszeć Jej krzyku pierwszego?
Dlaczego nie widziałam Jej uśmiechu pięknego?
Dlaczego nie dane mi było w Jej oczy spojrzeć?
Dlaczego ma dłoń nie mogła o Jej ciepłe policzki się otrzeć?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Tyle pytań a odpowiedzi wciąż brak.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Jak zrozumieć to, jak?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Jak z tym żyć?

Dlaczego?Dlaczego? Dlaczego?
Pozostało mi tylko o Niej śnić:(
 

Mogłoby tak być....

Dziś jest ciepły, słoneczny dzień. Po obiadku wzięłabym dzieciaczki na spacer. Sebastian i Julia zapewne woleli by na rowerze dotrzymywać nam towarzystwa. Malika leżałaby sobie w wózeczku prowadzona przez tatę, a Isia szła by ze mną za rączkę. Zapewne interesowałby ją każdy kwiatuszek czy listek, śmiałaby się do rodzeństwa, może nawet próbowałaby ich gonić. Dreptałaby sobie w letniej sukienusi, którą sama by sobie rano wybrała. Moja półtoraroczna dziewczynka szybko by się zmęczyła i tatuś by ją wziął na barana, a Isia śmiałaby się w głos w momencie, gdy tatuś by ją do góry podnosił. Doszlibyśmy do parku gdzie jest plac zabaw. Julia z Isią chuśtałyby się na chuśtawce, śmiejąc się w głos, a Sebastian by je nadzorował jako duży, starszy brat. Malika też by się śmiała u taty na rękach patrząc na siostry, a ja jak ta szalona, szczęśliwa cykałabym zdjęcia. Na koniec poszlibyśmy na lody. Malika jeszcze za mała, ale Isia dostałaby wafelek umoczony w moim lodzie, co nie przeszkodziłoby jej się umorusać na całej buzi Ze śmiechem na twarzy wytarłabym jej buziunie uśmiechniętą i szczęśliwą bo przecież lody są takie dobre. Śmialibyśmy się w głos z brudnego noska i Isi i Julii bo zapewne Isia miałaby to po siostrze, bo Julia zawsze jedząc loda brudzi sobie nosek.
Bylibyśmy tacy szczęśliwi....
Bylibyśmy....
Lecz półtora roku temu nasze życie na zawsze się zmieniło i już nigdy nie będzie do końca szczęśliwe. Patrząc w moje oczy, ten kto uważnie patrzy , zauważy cień smutku i bólu w nich. Staramy się żyć normalnie, ale nie jest to łatwe. Już 18 miesięcy minęło od kiedy Isia zrodziła się dla nieba. 18 miesięcy bólu, żalu, miłości i tęsknoty. Mogę tylko marzyć o tym, że kiedyś spotkam moją dziewczynkę i wyobrażać sobie jak wyglądałoby nasze życie gdyby była z nami, gdyby nie nastał 15 luty 2013r.
Kocham Cię Isabellko <3


niedziela, 11 maja 2014

A byłoby tak pięknie...

Dzień za dniem mija. Maliczka ma już jutro 11 tygodni. Dzieciaki jak i pozostała rodzina zachwyceni małą. Z każdym dniem mała jest fajniejsza, uśmiecha się, gaworzy. Cudo. Byłabym taka szczęśliwa, właśnie... Byłabym.... Niestety w sercu już na zawsze będzie rana, już zawsze będę odczuwać ból. Gdyby żyła Isabellka, już nic do szczęścia nie byłoby potrzebne nam. I mimo że byłoby w domu czwórka łobuzów to byłabym najszczęśliwsza na świecie. Do końca mojego życia będę wdzięczna Isi za Malikę, bo wiem, że to Ona nad nami czuwała. Mam nadzieję, że po śmierci, spotkam moją córkę i osobiście będę mogła jej podziękować i nadrobimy stracony czas.
Tak Bardzo Bardzo Kocham Moje wszystkie dzieciaczki <3

Kocham Cię Isabellko [*] <3

Przebudzenie się Maliki :)

Nasze szczęście :)





 

Powiązane linki:

środa, 2 kwietnia 2014

Malika Anastazja :)



Pierwsze zdjęcie Naszej Maliki :)






Nasze szczęście najmłodsze :)
 Z rodzeństwem :)

 U tatusia :)


Z mamusią :)
 
 W trójeczkę :)

Rodzinnie :)
Szpitalnie
Nasza Księżniczka :)

wtorek, 4 marca 2014

Ostatnia wizyta w szpitalu

Jak nas przyjęli na oddział, to tradycyjnie najpierw KTG, pobranie krwi itd. Tym razem też trafiłam na moją ulubioną panią położną Elę i dostałam pokój z wc i prysznicem. Mój mężuś posiedział troszkę ze mną, a pod wieczór pojechał do domku. Przyszła lekarka i wzięła mnie na badanie i USG. Stwierdziła, że maleństwo szykuje się do porodu. Na USG lekarka zdziwiona że małowodzie jest. No rozwalają mnie Ci lekarze, przecież na skierowaniu nawet było napisane jak wół: Małowodzie, cukrzyca G1(oczywiście tym kodem GDM G1 czy jakoś tak), cholestaza, a tu zdziwienie. Okazało się że AFI spadło do 3. Nieźle. Szlak mnie już z tym trafia. DO tego przepływy nie wychodziły dobre. Powiedziała że to przez to że mała ruchliwa jest. No mam nadzieję bo normalnie osiwieje ze zmartwienia.
Na drugi dzień moja sąsiadka do domku wyszła i do wieczorka byłam sama. Rano jak zwykle obchód z profesorkiem. Już planował mnie do domu wypisać, ale lekarz opiekujący się salą powiedział, że dopiero wczoraj przyszłam. Stwierdzili, że muszą powtórzyć USG, przez to AFI 3 i przepływy, chyba w poniedziałek dopiero. Pani Monika do mnie doszła i pytała czy piję dużo, kurcze co oni mają z tym piciem. Przecież ja piję bardzo dużo, a nie tylko dużo, ale to nie daje nic. Wód jak nie było tak nie ma.
Także po obchodzie spokój. Tylko zdziwiona jestem bo KTG mam tylko dwa razy dziennie. To nawet w szpitalu o drugim stopniu referencji miałam trzy razy dziennie. Ale chyba wiedzą co robią.
Do wieczorka byłam sama na sali. Powiem szczerze, że te niektóre położne sprawiają takie wrażenie, że sama zastanawiam się już co ja tu robię. Patrzą na mnie jak na przewrażliwioną wariatkę. Jak ja nie chciałam tu być, dlaczego nie mogli  mnie zostawić w Piotrkowie:( Dobrze, że w sobotę będzie mój lekarz i może wreszcie coś zdecyduje.
Wieczorem położyli na mojej sali dziewczynę na wózku. Okazało się że poroniła w 9tc. Masakra:( współczuję jej, a jeszcze ją położyli ze mną, kobietą w zaawansowanej ciąży. Kamila jest naprawdę fajną i wartościową osobą, która została skrzywdzona przez błąd lekarski. Zwykła operacja na woreczek robaczkowy, błąd i całe życie na wózku.
Sobota, tak czekałam na ten dzień, a tu znów rozczarowanie. Mój lekarz nie zrobi nic, a jeszcze na to że jest AFI 3 i kwasy poszły w góre powiedział mi : Na coś trza umrzeć". Zatkało mnie. Normalnie szok dla mnie ale i Kamila jest w szoku. Znając życie w poniedziałek profesorek mnie do domu wypuści, żebym ruchy liczyła. Po tym obchodzie i podejściu lekarza rozmawiałam z siostrą Ulą i ona powiedziała że w poniedziałek pójdzie porozmawiać z ordynatorem w Piotrkowie, że oni tak panikowali, że u mnie stan jest poważny, że duże obciążenie a tu totalna olewka. Mam już tego dość. Nie wróce do szpitala, chyba że na poród, ale wezmę wszystkie dokumenty i jeśli nie daj Bóg się cos stanie to nagłośnie to w mediach.
Dziś przyjechał mój mężuś. Tęskniłam za nim i za dzieciaczkami też już tęsknię bardzo.
Niedziela, mam nadzieję że już ostatni dzień i noc tutaj. Mam dość tego szpitala i ich lekceważącego podejścia. W południe rodzice z Bełchatowa i brat zrobili mi niespodziankę i mnie odwiedzili. Szybciej mi czas zleciał przynajmniej. Pod wieczór zaczęłam odczuwać skurcze i ból w dole brzucha. Nasilał się z każdą godzinką. Kamila mówiła żebym to zgłosiła, ale znając te położne to zaraz zaczną się podśmiewywać więc wolałam poczekać jeszcze. Kiedy przyszła lekarka B na obchód akurat trafiła na skurcz u mnie i pyta co się dzieję, więc musiałam jej powiedzieć. Zaprosiła mnie na badanie, a po nim powiedziała, że poród się szykuje i mam się spakować bo jadę na porodówkę. Po minach położnych widziałam, że nie wierzyły w ten poród i myślały że wrócę na oddział.
Na porodówce trafiłam na super położną. Po zbadaniu mnie i po obejrzeniu zapisu KTG który tu mi zrobiła, zapytała czy mąż chce być przy porodzie, jeśli tak to żebym po niego dzwoniła. Także mój mężuś był strasznie zdziwiony telefonem po 21.00, że się zaczęło. On do auta a ja na lewatywę. Po tym niepozornym zabiegu akcja się rozkręciła. Niestety tradycyjnie po 23.00 wody trzeba było przekłuć, jak przy każdym moim porodzie. Mąż dotarł dopiero po przekłuciu pęcherza płodowego. W sumie to już bóle były na maksa. Na początku nie chciałam znieczulenia, ale ok godziny wpół do trzeciej już o nie prosiłam. Niestety położna powiedziała że za późno, bo nim by zaczęło działać to byłoby po wszystkim. Najpierw chodziłam koło łóżka podłączona pod KTG, mężuś masował mi plecki. Ból nie do opisania, podtrzymywała mnie tylko myśl, że już niedługo przytulę naszą Malikę. Koło 2.30 położyłam się już na łóżku, po kilkunastu minutach przyszła położna, akurat miałam skurcz i chciała mnie zbadać. Za chwilę usłyszałam: nie przyj nie przyj!!! Tylko jak? Kiedy cały organizm chce przeć. Weszła pani doktor i położna do niej żeby narzędzia przyniosła, bo na łóżku urodze bo za późno na przejście na fotel bo dziecko już wychodzi. Zamieszanie było jak nie wiem. Kazali mężowi zapalić światło, włączył ultrafiolet ;) dopiero położna do lekarki, żeby ona zapaliła bo przecież Pan nie wie które. I nadszedł skurcz, bolało jak nie wiem, ale malutka wyszła przy jednym parciu i usłyszałam ten cudny pierwszy KRZYK naszej MALIKI :) Od razu położyli mi ją na piersi, mogłam przytulić nasza kruszynkę. Dumny tatuś przeciął pępowinę. Po paru minutach zabrali ją na ważenie, mierzenie i tym podobne. Mąż poszedł z naszą dziewczynką. Za chwilę dostał ją na rączki. Pierwsze chwile tatusia z córeczką :) Niestety musieli ją zabrać na dogrzanie, a mnie czekało jeszcze łyżeczkowanie i pobyt na sali poporodowej. Po dwóch godzinkach przewieziono mnie na położnictwo. Mąż rozpakował mnie i musiał opuścić oddział. Po jego wyjściu przyniesiono mi Maliczkę :) i tak zaczęło się nasze wspólne życie. Malika ważyła 3155 i miała 50cm długości. Dostała 10 pkt w skali Apgar. Urodziła się 24.02.2014 o godz. 2.55 w poniedziałek.

Ostatnie tygodnie ciąży....

Wtedy w  środę 12.02 pojechaliśmy na USG, robił lekarz B. Również zdziwiony jak wszyscy że nie leżę w szpitalu bo mam małowodzie. Mówię mu że tydzień temu mnie z niego wypuścili. Pyta, kiedy mam wizytę u lekarza, bo do tego serduszko małej bije trochę za szybko. Także w piątek znów jadę do lekarza J. Ola ze mną jedzie. Najpierw pobranie krwi, potem ktg i czekanie do południa na wyniki i wizytę. Jedziemy z Olą do Portu połazić bo co tu siedzieć tyle czasu. Jadę też do hurtowni po kwiaty dla naszej Isi, bo to 14 luty- tego dnia dowiedzieliśmy się, że małej serduszko już nie bije. Chce jej zrobić torcik z żywych kwiatów w kształcie serduszka. W Porcie odbieram dla niej też baloniki trzy z helem. Po powrocie do Centrum Zdrowia Matki Polki, wyniki już na mnie czekały i od razy lekarz mnie wziął do gabinetu. Po obejrzeniu wyników, z których był niezadowolony, znów dostałam skierowanie do szpitala, ale dopiero na przyszły czwartek, gdyż jak to powiedział w sobotę on będzie na dyżurze, u mnie będzie prawie 37 tc, więc będziemy działać. W poniedziałek mam iść na ktg w Bełchatowie, a w środę na USG znów w Łodzi.
Po powrocie do domu zajęłam się obiadem i robieniem torcika dla Isi i tak do wieczora.
W sobotę pojechaliśmy do córeczki na cmentarz w jej pierwsze urodziny. Straszny dzień :( Łzy same leciały, a ból rozrywa serce na milion kawałków:(



Pierwsze urodziny Isi

Nadeszły pierwsze urodzinki
Naszej malutkiej Kruszynki
Isabellko Córeczko kochana
Tak przez nas wyczekana ...
Może byś już sama dreptała
Wszystkim wokół dokazywała
Torcik byłby zamówiony
Lecz dziś dom w żałobie pogrążony
Nie dane nam było z Tobą się radować
A Tobie życzenia i prezenty przyjmować
Bo Ty w niebie urodziny świętujesz
I tam wśród Aniołków świeczkę zdmuchujesz
Nam rozpacz i pustka po Tobie pozostała
A tęsknota do serca na zawsze się włamała.

Ten ból jest nie do opisania i mimo że w domku mam dwoje dzieci, pod sercem rośnie maleństwo to nic nie uśmierzy bólu po stracie naszej córeczki. Już na zawsze będziemy naznaczeni :(

W niedzielę dochodziliśmy do siebie. Dzieci szykowały się do szkoły, mój Kochany do pracy. Przyjechała wieczorem do nas moja siostrzenica Monia i została do Poniedziałku. Za to w poniedziałek od rana urwanie głowy. Jeszcze nim dzieci do szkoły wyszły, dzwoniła siostra Monika, że przyjedzie na kawę i na zakupy wyskoczymy, jeszcze wczoraj Ola dzwoniła, że pojedzie ze mną na KTG i właśnie idzie do mnie, za moment dzwonił kurier, że paczkę zaraz dostarczy. Siostrzenica niestety musiała już jechać do ortodonty, więc ja, Ola i Monika pojechałyśmy we trzy do galerii i po tym ja z Olą na KTG. A tam zaś złe wieści.
Zapis wyszedł zły, małej serduszko biło za szybko i nim położna mnie odpięła już lekarz wypisał skierowanie do szpitala.
Dobrze że KTG było na 13, to nim zapisało się, nim dojechałam do domu to zaraz wrócił z pracy mój mężuś i pojechaliśmy tym razem do szpitala w Piotrkowie. Przyjęli nas bez problemu. Dopiero na drugi dzień kiedy się zapoznano z moimi wypisami wcześniejszymi to zaczęły się schody. Stwierdzono, że jest za duże obciążenie i potrzebny mi jest szpital specjalistyczny trzeciego stopnia referencji, a w Piotrkowie jest tylko drugi stopień. Także kiedy wszystko unormują muszą mnie odesłać do Łodzi do CZMP.
W Piotrkowie przeleżałam do czwartku, a od razu po dostaniu wypisu miałam się zgłosić do Łodzi i nawet na wypisie był zapis: przekierowanie do Instytutu CZMP. Czas w Piotrkowie spędziłam bardzo miło, położne wspaniałe, o wyglądzie sal ocp i porodówki i położnictwa nie wspomnę. Jedyny szpital ze standardami europejskimi. KTG miałam na swoim łóżeczku trzy razy dziennie. Tv bez opłat, toaleta w pokoju. Naprawdę polecam ten szpital.
W czwartek po wyjechaniu z Piotrkowa pozwoliłam sobie na małe szaleństwo i poszliśmy w Łodzi do Pizza Hut. A po tym niestety musiałam zgłosić się na izbę przyjęć do CZMP:(

sobota, 15 lutego 2014

Rok temu c.d.....

Noc w szpitalu minęła szybko. Kiedy tylko przyszła pielęgniarka z termometrem mój koszmar zaczął się od nowa. Płacz, niedowierzanie i ból. Nie mogłam zrozumieć i do dziś nie rozumiem dlaczego my, dlaczego nas to spotkało, dlaczego nasze dziecko. Obchód lekarski nawet nie wiem jak minął, wszystko pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że te dwie panie zostały wypisane. Zostałam na sali sama. Ok 11 godz. miałam jeszcze jedno USG. Niestety nie zdarzył się cud. Serduszko naszego dziecka nie biło. Zaraz po USG lekarz zabrał mnie do pokoju zabiegowego. Oczywiście dla nich biurokracja jest najważniejsza. Musiałam podpisać zgodę na wywołanie porodu i sama nie wiem co jeszcze. Wiem, że wciąż powtarzałam, że zabieram moje dziecko ze sobą, że chce je pochować. Na szczęście nikt nie robił mi z tym problemów. Jeszcze przy mnie dzwonił na porodówkę, żeby zestaw narzędzi był gotowy bo nie wiadomo kiedy zacznie się poród "martwej ciąży", czy jakoś tak to ujął. Najbardziej utkwiło mi zdanie o martwej ciąży. Kazał wejść na fotel. Włożył mi jakieś tabletki i odesłał na salę. Przyjechał mój Mąż i razem pogrążyliśmy się w rozpaczy. W między czasie szukałam wszelkich informacji w internecie jak to wszystko wygląda, czy nie będę miała problemu z zabraniem mojego dziecka. Nikt nas nie poinformował, nie zaproponował rozmowy z psychologiem, a jeszcze pielęgniarki poprosiły, że jeśli się czegoś dowiemy, to żeby im powiedzieć, bo chciały by inne kobiety w takiej sytuacji jak nasza , poinformować. Przyjechała teściowa i pojechali razem z Mężem załatwiać formalności w zakładzie pogrzebowym. Zostałam sama, z moim dzieckiem. Czułam się jak jego trumna. Tak bardzo pragnęłam żeby to był tylko zły sen. Głaskałam brzuch i przepraszałam moje dziecko że je zawiodłam. Analizowałam każdy dzień i szukałam momentu w którym zrobiłam coś nie tak, do dziś szukam takiej chwili. Ok. godz. 16 nadeszły bóle. Najpierw słabe, potem coraz mocniejsze, pojawiło się krwawienie. Bóle z każdym kwadransem się nasilały. Wrócił Janusz, potem przyjechali rodzice z B. Urodziłam dwójkę dzieci,  a nie miałam tak silnych bóli. Ok 21 poszłam do pielęgniarki  zgłosić że mam bóle parte, powiedziała: kochaniutka to tak szybko nie działa. Stwierdziła że może mi coś dać przeciwbólowego. Po dziesięciu minutach, znów poszłam i znów to samo, choć mówiłam że  u mnie poród szybko postępuje, to powiedziała, że teraz dziecko jest małe i nie ma grawitacji. Nie minęło 10 minut jak ewidentnie czułam jak dziecko zaczyna się rodzić, znów poszłam do pielęgniarki, ale tym razem zażyczyłam sobie że ma przyjść lekarz i mnie zbadać. Z wielką łaską zadzwoniła przy mnie po niego. Gdy weszłam na sale, rodzice stwierdzili że już pojadą do domu. Poprosiłam Janusza, żeby podał mi nowy podkład, ze zmienię sobie przed badaniem. Poszłam do toalety. Tak naprawdę bałam się przy nim urodzić, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać a nie chciałam jego narażać na takie widoki. Zmiana podkładu była pretekstem gdyż czułam że dziecko już wychodzi. Miałam rację. Poczułam skurcz i kiedy spojrzałam w dół zobaczyłam główkę mojego dziecka. Podłożyłam świeży podkład i podtrzymując ręką, żeby nie wypadła, starałam się jakoś iść do zabiegowego. Kiedy wyszłam z wc, akurat lekarz nadszedł i z łaską powiedział : no niech pani wejdzie, zbadam już panią. Bardzo wolno, uważając żeby dziecka nie uszkodzić weszłam za nim do zabiegowego. Były tam też dwie pielęgniarki. On do mnie no niech pani na fotel wejdzie, a ja, że się boję, żeby dziecko się nic nie stało, spojrzał na mnie jak na wariatkę, a wtedy ja podciągnęłam wyżej koszulę. Dopiero wtedy dotarło do nich że ja nie żartowałam i zaczęła się bieganina. Lekarz powiedział, że dziecko podtrzyma, pielęgniarka pomagać mi zaczęła na fotel usiąść, a drugą lekarz wysłał po narzędzie na porodówkę. Ledwo weszłam i nadszedł skurcz i moje maleństwo wysunęło się ze mnie na chustę którą trzymał lekarz. Była godzina 21.30 15 lutego 2013. Zapytałam tylko Panie Doktorze? A on: to dziewczynka. Pielęgniarka zapytała czy ją ochrzcić, byłam w stanie tylko kiwnąć głową na tak. I znów rozpadło się moje serce na kawałki. Potem kolejny skurcz, teraz kolej łożyska, ale ono nie chce się odkleić. Dostałam jakieś zastrzyki. Łożysko trzeba było odrywać. Nie miało to dla mnie znaczenia, moje ciało i mój umysł były jednym wielkim bólem. Kiedy było po wszystkim przypomniałam że zabieram córkę, że chcę ją pochować. Przewieźli mnie na salę, nim odeszła pielęgniarka poprosiłam, żeby mi ją przynieśli, że chciałam się pożegnać, powiedziała, że już za późno, bo już ją zabrano do prosektorium. Byłam zła, że tak szybko, że nie zapytali czy chce ją przytulić. Teraz musiałam czekać jak wyjdę ze szpitala. Mąż był w szoku że już po wszystkim. Kiedy jeszcze byłam w zabiegowym wyszła do niego pielęgniarka i powiedziała mu że : już po wszystkim. Powiedziałam mu że to była dziewczynka. A on do mnie Isabella czy Maura. Powiedziałam Isabellka. Przyszedł lekarz i zapytał czy mój M może ze mną zostać dłużej, że jak coś to ma jego zgodę. Tym bardziej że byłam sama na sali. Oczywiście został. Cały czas płakaliśmy, to było silniejsze od nas. Ok pierwszej  w nocy przyszła położna i poprosiła, żeby Janusz już do domu jechał, bo przy nim się nie uspokoję, a teraz powinnam odpocząć. Dostałam leki uspokajające na senne i niedługo po tym we łzach zasnęłam. To była kolejna koszmarna noc. Mimo leków często się budziłam i płakałam. Sobotę pamiętam jak przez sen. Wydarzenia z dnia poprzedniego wracały do mnie non stop. Telefon dzwonił, a ja nie chciałam rozmawiać z nikim, z lekarzem na ochodzie, z rodziną, z pielęgniarką, z mężem. Chciałam umrzeć, chciałam leżeć z moim dzieckiem, żeby nie było samo. Nie odzywałam się, nie jadłam, nie piłam. Nawet nie płakałam, tylko łzy mi płynęły. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet jak przyjechał mój M i rodzice nie chciałam z nimi rozmawiać. Po 15 wezwano psychiatrę na konsultację. Zaczął gadać, gadać jak to Oni, w końcu zaczął mówić, że jak nie będę się komunikować to będą musieli mnie przenieść do niego na oddział, a wtedy dzieci szybko nie zobaczę i dopiero wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam szlochać i powiedziałam mu, że mnie nie słuchali jak mówiłam że mam bóle parte, że musiałam iść z dzieckiem między nogami, że tak się bałam że ją uszkodzę. Długo rozmawialiśmy i nie powiem, w tym przypadku miałam szczęście. Nie mówił mi, że jestem młoda, że jeszcze będę miała dzieci. Powiedział: żadne dziecko nie zastąpi straconego. I że jeśli kiedyś będę miała jeszcze dziecko, to żebym nie szukała w nim tej straconej istotki, bo i siebie i to dziecko unieszczęśliwię. Powiedział, że teraz najlepszą terapią będą dzieci. I dzięki temu pozwolono im wejść do mnie na oddział. Przy nich musiałam się jakoś trzymać i rozmawiać. One nie mogły cierpieć podwójnie. Ja tylko czekałam poniedziałku. Chciałam wreszcie iść do córeczki. Niestety na drugi dzień obudziłam się z gorączką ponad 40 stopni. Zaraz konsultacja i szukanie przyczyny. Zaczęli podejrzewać sepsę. Leżałam w szpitalu do czwartku, a moja córeczka musiała leżeć tyle czasu tam sama. Kiedy tylko wyszłam ze szpitala od razu do niej poszłam. Pracuje tam miły pan i mi ją przyniósł. Powiedział że mam tyle czasu ile potrzebuje. Wzięłam jej malutkie ciałko na ręce i płacząc przepraszałam ją za wszystko. Mówiłam jak bardzo ją Kochamy, jak na nią czekaliśmy, że bardzo chcieliśmy żeby była z nami. Nie wiem ile czasu tam byłam. Niestety, przyjechał zakład pogrzebowy po inne ciało i musiałam ją znów zostawić. Wracając do domu podjechaliśmy do Zakładu pogrzebowego ustalić szczegóły. Całe szczęście, bo okazało się że trumienka jest bez poduszki tylko satyną wyściełana. Jedna rzecz jeszcze mnie zmartwiła, wydawało mi się że jest za mała na naszą kruszynkę. Po wyjściu z zakładu, pojechałam szukać podusi i ubranka dla Isabellki. Po powrocie do domu zaczęłam jej becik wyszywać, chciałam zrobić coś od siebie dla niej. Wyszyłam jej: "Z miłości zrodzona miłością pozostaniesz" i "Śpij siostrzyczko, córeczko śpij o naszej miłości śnij" oraz Tęsknimy, Kochamy, Pamiętamy. Pierwszą noc w domu spędziłam płacząc z mężem. Tuliliśmy się do siebie, płakaliśmy i zastanawialiśmy się dlaczego tak musi być. Zastanawiamy się do dziś. Następnego dnia czekał nas pogrzeb naszego szczęścia. Ale o tym napiszę w rocznicę pogrzebu. Dziś już nie daję rady. Wspomnienia bolą. I to bardzo. Pisze płacząc, aż skurcze się pojawiły.

Kochana Córeczko nigdy nie przestaniemy Tęsknić za Tobą, Kochać Cię i Wspominać.