Pamiętnik, myśli i wspomnienia...

Pamiętnik, myśli i wspomnienia...
Z miłości zrodzona
Miłością pozostaniesz...

sobota, 15 lutego 2014

Rok temu c.d.....

Noc w szpitalu minęła szybko. Kiedy tylko przyszła pielęgniarka z termometrem mój koszmar zaczął się od nowa. Płacz, niedowierzanie i ból. Nie mogłam zrozumieć i do dziś nie rozumiem dlaczego my, dlaczego nas to spotkało, dlaczego nasze dziecko. Obchód lekarski nawet nie wiem jak minął, wszystko pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że te dwie panie zostały wypisane. Zostałam na sali sama. Ok 11 godz. miałam jeszcze jedno USG. Niestety nie zdarzył się cud. Serduszko naszego dziecka nie biło. Zaraz po USG lekarz zabrał mnie do pokoju zabiegowego. Oczywiście dla nich biurokracja jest najważniejsza. Musiałam podpisać zgodę na wywołanie porodu i sama nie wiem co jeszcze. Wiem, że wciąż powtarzałam, że zabieram moje dziecko ze sobą, że chce je pochować. Na szczęście nikt nie robił mi z tym problemów. Jeszcze przy mnie dzwonił na porodówkę, żeby zestaw narzędzi był gotowy bo nie wiadomo kiedy zacznie się poród "martwej ciąży", czy jakoś tak to ujął. Najbardziej utkwiło mi zdanie o martwej ciąży. Kazał wejść na fotel. Włożył mi jakieś tabletki i odesłał na salę. Przyjechał mój Mąż i razem pogrążyliśmy się w rozpaczy. W między czasie szukałam wszelkich informacji w internecie jak to wszystko wygląda, czy nie będę miała problemu z zabraniem mojego dziecka. Nikt nas nie poinformował, nie zaproponował rozmowy z psychologiem, a jeszcze pielęgniarki poprosiły, że jeśli się czegoś dowiemy, to żeby im powiedzieć, bo chciały by inne kobiety w takiej sytuacji jak nasza , poinformować. Przyjechała teściowa i pojechali razem z Mężem załatwiać formalności w zakładzie pogrzebowym. Zostałam sama, z moim dzieckiem. Czułam się jak jego trumna. Tak bardzo pragnęłam żeby to był tylko zły sen. Głaskałam brzuch i przepraszałam moje dziecko że je zawiodłam. Analizowałam każdy dzień i szukałam momentu w którym zrobiłam coś nie tak, do dziś szukam takiej chwili. Ok. godz. 16 nadeszły bóle. Najpierw słabe, potem coraz mocniejsze, pojawiło się krwawienie. Bóle z każdym kwadransem się nasilały. Wrócił Janusz, potem przyjechali rodzice z B. Urodziłam dwójkę dzieci,  a nie miałam tak silnych bóli. Ok 21 poszłam do pielęgniarki  zgłosić że mam bóle parte, powiedziała: kochaniutka to tak szybko nie działa. Stwierdziła że może mi coś dać przeciwbólowego. Po dziesięciu minutach, znów poszłam i znów to samo, choć mówiłam że  u mnie poród szybko postępuje, to powiedziała, że teraz dziecko jest małe i nie ma grawitacji. Nie minęło 10 minut jak ewidentnie czułam jak dziecko zaczyna się rodzić, znów poszłam do pielęgniarki, ale tym razem zażyczyłam sobie że ma przyjść lekarz i mnie zbadać. Z wielką łaską zadzwoniła przy mnie po niego. Gdy weszłam na sale, rodzice stwierdzili że już pojadą do domu. Poprosiłam Janusza, żeby podał mi nowy podkład, ze zmienię sobie przed badaniem. Poszłam do toalety. Tak naprawdę bałam się przy nim urodzić, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać a nie chciałam jego narażać na takie widoki. Zmiana podkładu była pretekstem gdyż czułam że dziecko już wychodzi. Miałam rację. Poczułam skurcz i kiedy spojrzałam w dół zobaczyłam główkę mojego dziecka. Podłożyłam świeży podkład i podtrzymując ręką, żeby nie wypadła, starałam się jakoś iść do zabiegowego. Kiedy wyszłam z wc, akurat lekarz nadszedł i z łaską powiedział : no niech pani wejdzie, zbadam już panią. Bardzo wolno, uważając żeby dziecka nie uszkodzić weszłam za nim do zabiegowego. Były tam też dwie pielęgniarki. On do mnie no niech pani na fotel wejdzie, a ja, że się boję, żeby dziecko się nic nie stało, spojrzał na mnie jak na wariatkę, a wtedy ja podciągnęłam wyżej koszulę. Dopiero wtedy dotarło do nich że ja nie żartowałam i zaczęła się bieganina. Lekarz powiedział, że dziecko podtrzyma, pielęgniarka pomagać mi zaczęła na fotel usiąść, a drugą lekarz wysłał po narzędzie na porodówkę. Ledwo weszłam i nadszedł skurcz i moje maleństwo wysunęło się ze mnie na chustę którą trzymał lekarz. Była godzina 21.30 15 lutego 2013. Zapytałam tylko Panie Doktorze? A on: to dziewczynka. Pielęgniarka zapytała czy ją ochrzcić, byłam w stanie tylko kiwnąć głową na tak. I znów rozpadło się moje serce na kawałki. Potem kolejny skurcz, teraz kolej łożyska, ale ono nie chce się odkleić. Dostałam jakieś zastrzyki. Łożysko trzeba było odrywać. Nie miało to dla mnie znaczenia, moje ciało i mój umysł były jednym wielkim bólem. Kiedy było po wszystkim przypomniałam że zabieram córkę, że chcę ją pochować. Przewieźli mnie na salę, nim odeszła pielęgniarka poprosiłam, żeby mi ją przynieśli, że chciałam się pożegnać, powiedziała, że już za późno, bo już ją zabrano do prosektorium. Byłam zła, że tak szybko, że nie zapytali czy chce ją przytulić. Teraz musiałam czekać jak wyjdę ze szpitala. Mąż był w szoku że już po wszystkim. Kiedy jeszcze byłam w zabiegowym wyszła do niego pielęgniarka i powiedziała mu że : już po wszystkim. Powiedziałam mu że to była dziewczynka. A on do mnie Isabella czy Maura. Powiedziałam Isabellka. Przyszedł lekarz i zapytał czy mój M może ze mną zostać dłużej, że jak coś to ma jego zgodę. Tym bardziej że byłam sama na sali. Oczywiście został. Cały czas płakaliśmy, to było silniejsze od nas. Ok pierwszej  w nocy przyszła położna i poprosiła, żeby Janusz już do domu jechał, bo przy nim się nie uspokoję, a teraz powinnam odpocząć. Dostałam leki uspokajające na senne i niedługo po tym we łzach zasnęłam. To była kolejna koszmarna noc. Mimo leków często się budziłam i płakałam. Sobotę pamiętam jak przez sen. Wydarzenia z dnia poprzedniego wracały do mnie non stop. Telefon dzwonił, a ja nie chciałam rozmawiać z nikim, z lekarzem na ochodzie, z rodziną, z pielęgniarką, z mężem. Chciałam umrzeć, chciałam leżeć z moim dzieckiem, żeby nie było samo. Nie odzywałam się, nie jadłam, nie piłam. Nawet nie płakałam, tylko łzy mi płynęły. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet jak przyjechał mój M i rodzice nie chciałam z nimi rozmawiać. Po 15 wezwano psychiatrę na konsultację. Zaczął gadać, gadać jak to Oni, w końcu zaczął mówić, że jak nie będę się komunikować to będą musieli mnie przenieść do niego na oddział, a wtedy dzieci szybko nie zobaczę i dopiero wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam szlochać i powiedziałam mu, że mnie nie słuchali jak mówiłam że mam bóle parte, że musiałam iść z dzieckiem między nogami, że tak się bałam że ją uszkodzę. Długo rozmawialiśmy i nie powiem, w tym przypadku miałam szczęście. Nie mówił mi, że jestem młoda, że jeszcze będę miała dzieci. Powiedział: żadne dziecko nie zastąpi straconego. I że jeśli kiedyś będę miała jeszcze dziecko, to żebym nie szukała w nim tej straconej istotki, bo i siebie i to dziecko unieszczęśliwię. Powiedział, że teraz najlepszą terapią będą dzieci. I dzięki temu pozwolono im wejść do mnie na oddział. Przy nich musiałam się jakoś trzymać i rozmawiać. One nie mogły cierpieć podwójnie. Ja tylko czekałam poniedziałku. Chciałam wreszcie iść do córeczki. Niestety na drugi dzień obudziłam się z gorączką ponad 40 stopni. Zaraz konsultacja i szukanie przyczyny. Zaczęli podejrzewać sepsę. Leżałam w szpitalu do czwartku, a moja córeczka musiała leżeć tyle czasu tam sama. Kiedy tylko wyszłam ze szpitala od razu do niej poszłam. Pracuje tam miły pan i mi ją przyniósł. Powiedział że mam tyle czasu ile potrzebuje. Wzięłam jej malutkie ciałko na ręce i płacząc przepraszałam ją za wszystko. Mówiłam jak bardzo ją Kochamy, jak na nią czekaliśmy, że bardzo chcieliśmy żeby była z nami. Nie wiem ile czasu tam byłam. Niestety, przyjechał zakład pogrzebowy po inne ciało i musiałam ją znów zostawić. Wracając do domu podjechaliśmy do Zakładu pogrzebowego ustalić szczegóły. Całe szczęście, bo okazało się że trumienka jest bez poduszki tylko satyną wyściełana. Jedna rzecz jeszcze mnie zmartwiła, wydawało mi się że jest za mała na naszą kruszynkę. Po wyjściu z zakładu, pojechałam szukać podusi i ubranka dla Isabellki. Po powrocie do domu zaczęłam jej becik wyszywać, chciałam zrobić coś od siebie dla niej. Wyszyłam jej: "Z miłości zrodzona miłością pozostaniesz" i "Śpij siostrzyczko, córeczko śpij o naszej miłości śnij" oraz Tęsknimy, Kochamy, Pamiętamy. Pierwszą noc w domu spędziłam płacząc z mężem. Tuliliśmy się do siebie, płakaliśmy i zastanawialiśmy się dlaczego tak musi być. Zastanawiamy się do dziś. Następnego dnia czekał nas pogrzeb naszego szczęścia. Ale o tym napiszę w rocznicę pogrzebu. Dziś już nie daję rady. Wspomnienia bolą. I to bardzo. Pisze płacząc, aż skurcze się pojawiły.

Kochana Córeczko nigdy nie przestaniemy Tęsknić za Tobą, Kochać Cię i Wspominać.

Pierwsze urodziny Isi

Nadeszły pierwsze urodzinki
Naszej malutkiej Kruszynki
Isabellko Córeczko kochana ...

Tak przez nas wyczekana
Może byś już sama dreptała
Wszystkim wokół dokazywała
Torcik byłby zamówiony
Lecz dziś dom w żałobie pogrążony
Nie dane nam było z Tobą się radować
A Tobie życzenia i prezenty przyjmować
Bo Ty w niebie urodziny świętujesz
I tam wśród Aniołków świeczkę zdmuchujesz
Nam rozpacz i pustka po Tobie pozostała
A tęsknota do serca na zawsze się włamała.

piątek, 14 lutego 2014

Rok temu.... ;(

Rok temu obudziłam się rano pełna szczęścia i wyczekiwania. Mieliśmy umówioną wizytę na USG połówkowe i do tego w 3D/4D, tylko moje Kochanie miało wrócić z pracy. Cały dzień mi się dłużył. Nareszcie o 15 mój M wrócił  i mogliśmy jechać do gabinetu doktora N. Potem, jak to w Walentynki, mieliśmy jechać na kolację do nowo otwartej pizzerii Texas. Jeja, ale byliśmy szczęśliwi. Ledwo co wróciliśmy z Zakopanego, gdzie dosłownie przeżyliśmy kolejny miesiąc miodowy. Teraz znów siedzieliśmy w poczekalni pod drzwiami gabinetu lekarskiego i śmialiśmy się do siebie jak głupcy. Nie mogliśmy się doczekać kiedy zobaczymy nasze maleństwo. Mieliśmy nadzieję, że poznamy może płeć naszego dzieciątka. Byliśmy lekko rozczarowani, bo okazało się, że jednak nie wchodzi się na godziny, tylko według kolejki. Także nie o 15.30 a po 16.15 dopiero była nasza kolej. Po formalnościach, gdzie ustaliliśmy cenę 150 zł za wizytę zaczęło się badanie.Mój mąż usiadł w fotelu przed monitorem, a ja położyłam się na leżance. Najpierw miało być zwykłe USG z pomiarami i w ogóle. Uśmiech nie schodził nam z twarzy kiedy lekarz smarował mój brzuch żelem. Nie spodziewaliśmy się tego co za chwilę usłyszymy. Nawet w najczarniejszych snach...
Lekarz przyłożył głowice i przez chwilę nic się nie odzywał. Potem powiedział słowa, których nigdy nie zapomnę : " niestety badanie będzie kosztowało państwa 200 zł bo dziecko nie żyje, przykro mi".
Nie mogłam w to uwierzyć. Spojrzałam na męża, a on siedział, załamany ze spuszczoną głową. Zaczęłam się kłócić z lekarzem, jak to nie żyje, on że brak czynności serca, że uogólniony obrzęk płodu. Ja do niego, że gówno prawda bo ja jeszcze nie dawno czułam ruchy dziecka. On, że mogłam czuć, bo jeszcze malutkie jest dziecko i przy moich ruchach ono pływa w płynie owodniowym i o ściany się obija, a ja to czuje jak ruchy. Nie chciałam mu uwierzyć. Wtedy zaczął mówić, że nie widzi nerek, że pęcherza dziecko nie ma i że wada serca była. Powiedziałam mu że nie chcę go słuchać. Kazał mi od razu na szpital jechać i dał skierowanie. Nie mogłam tam być ani minuty dłużej, musiałam wyjść, to mój Mąż wziął skierowanie.
Weszliśmy tacy uśmiechnięci, a wyszliśmy- ja zaryczana a mój M załamany. Zaczął się nasz koszmar....
Prosto od tego lekarza pojechaliśmy do innego. Niestety następny potwierdził brak czynności serca:(
Nie było wyjścia, pojechaliśmy do domu, żebym spakowała się do szpitala. Łzy nie przestawały mi płynąć:(
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?????
Dlaczego my??????
Dlaczego nasze dziecko????
Rok czasu szukam odpowiedzi, nie znalazłam... nie zrozumiałam tego....
W szpitalu nie byłam w stanie odpowiadać na pytania, dałam skierowanie i dalej płakałam.
Panie stwierdziły, że położą mnie na ginekologii, żebym nie musiała oglądać innych kobiet w ciąży. Na oddziale lekarz pyta co się stało, ale to położna za mnie odpowiedziała, ja dalej nie byłam w stanie. A on się pyta który tydzień, mówię, że 24,6, a on do mnie że taka duża ciąża to rzadko się zdarza, żeby obumarła. Pyta czy mam jakieś bóle, mówię że nie, pyta czy krwawię, ja że nie, a on do mnie :To skąd pani wie, że dziecko nie żyje? Ja mu wtedy pokazałam wynik z USG. Stwierdził, że zrobimy jeszcze jedno USG trochę później i jutro powtórzone będzie, bo takie są procedury. Położna pokazuje mi salę i łóżko. Dwie panie już tam leżą, ale ja nie jestem w stanie rozmawiać, wciąż płaczę. Mój M zostaje ze mną. Siedzimy załamani, czekamy na lekarza. W głowie tli się jeszcze mała nadzieja, że może jednak to pomyłka, i że nasze dziecko żyje. Po 21 przychodzi lekarz, zabiera mnie na USG. Znów to samo, leżanka, żel na brzuch, głowica i słowa lekarza, czy chce to usłyszeć. Mówię, ze muszę to wiedzieć, wtedy ON: Przykro mi brak akcji serca, uogólniony obrzęk płodu. Moje serce znów roztrzaskuje się na milion kawałków.....
Już coraz później i mój M musi wracać do domu.
Zostaje sama, załamana, szlochająca, głaskająca brzuszek, gdzie jeszcze jest moje dziecko i błagająca Boga, żeby to nie była prawda, żeby nasze dziecko żyło, żeby nam go nie zabierał.
Nie wysłuchał.....
Szlochając nie wiem kiedy zasnęłam, późno było, dostałam coś na uspokojenie od położnych.
Pierwsza z najgorszych nocy w moim życiu....
Moje serce roztrzaskane na milion kawałków..... Już nigdy nie będę potrafiła go posklejać ....


Powiązane linki :
http://pamietnikiwspomnienia.blogspot.com/2014/02/rok-temu-cd.html

środa, 12 lutego 2014

Moja psychika powoli siada :(

Już luty. Znów mam zaległości w pisaniu i  zastanawiam się czy kiedykolwiek je nadrobię. Jak ostatnio trafiłam do szpitala to poleżałam 6 dni. Było troszkę strachu, bo we wtorek po sprawdzeniu wyników z poniedziałku, zastanawiali się nad zakończeniem ciąży i pobrali krew na sprawdzenie czy kwasy spadają. Na szczęście te z wtorku już były niższe, za to cukry w profilach dość wysoki. Tu w Łodzi pięć razy dziennie muszę się kłuć, w Bełchatowie było cztery razy. A w środę ku zaskoczeniu wszystkich Profesor wypuścił mnie do domu. Nie powiem ucieszyłam się, tym bardziej że na drugi dzień 30.01.2014 mieliśmy umówioną wizytę na prywatne USG w Bełchatowie u lekarza Macieja  K.
Także znów nie mogliśmy doczekać się czwartku i kiedy zobaczymy naszą Malikę w 3D:)
Byliśmy już 10 minut przed umówioną wizytą, czekaliśmy jak na szpilkach. W życiu nie myślałam, że znów czekają na nas złe wieści.
Weszliśmy, lekarz już nas znał, więc od  razu na leżankę kazał się położyć, żel na brzuch i się zaczęło. Szok, bo nie można dobrze sprawdzić małej, ponieważ nie ma wód:( Lekarz zdziwiony, że mnie ze szpitala w takim stanie wypuścili. Pyta kiedy w szpitalu USG było robione, ja mówię że w poniedziałek a AFI było 8cm, waga małej orientacyjna:2127g . Zdziwiony bo teraz jest 6, poniżej normy, waga małej: 2199g. Mały przyrost wagi:(  Mówi, że mu przykro ale od nowa do szpitala muszę jechać. I tym sposobem z USG na którym mieliśmy wreszcie dostać zdjęcie córci okazało się że jest małowodzie i nici ze zdjęcia, za to jest ryzyko dla małej.
Gdy wróciliśmy do domu, wzięliśmy się za szykowanie kącika małej na wszelki wypadek. Prasowanie, składanie łóżeczka, montowanie pościeli i w ogóle. Znów pakowanie torby do szpitala.
Przy okazji pakuję torbę dla małej.
W szpitalu pani doktor Monika, co mnie wcześniej wypuścić musiała, razem z doktorem Maćkiem zrobili USG jeszcze raz, niestety AFI 5, waga:2068g-czego w ogóle nie rozumiem. Także konieczne jest leżenie i monitorowanie małej, bo jest to dla niej duże zagrożenie. Znów leżenie, ale tym razem już nie czekam na wypis, tylko cieszę się że mała jest pod stałym monitorem.
Leżymy, w poniedziałek przychodzi Profesor K, docieka czy mi wody się sączą i czy zauważyłam żeby ze mnie wyleciało ok szklanki wody, mówię, że nic takiego nie miało miejsca. Wysyła jeszcze raz na USG i test Meninga. Na USG wychodzi, że wód jest AFI 4cm, waga małej:2117g. Jeszcze mniej wód niż było. Test meninga 8/10. Dostałam zero punktów za wody. Sprawdzają pęcherz płodowy, okazuje się że cały, sprawdzają czystość wód, na szczęście czyste. Także leżymy dalej.
We wtorek wyniki kwasów z poniedziałku- 16, podwyższone. W środę mam mieć kontrolnie pobraną krew na kwasy. Dobrze że jestem pod opieką, trzy razy dziennie ktg, co trzy godziny położne przychodzą i sprawdzają tętno małej, nawet w nocy.
Nadeszła środa. Rano przychodzi doktor Maciek i mówi, ze dziś sobie sprawdzimy jak z wodami i jak mała przybiera i czy przepływy są dobre. Mówi, że jutro znów sprawdzimy poziom kwasów,  a w piątek powtórzymy USG. Przed samym obchodem z profesorem wzywają go na cięcie cesarskie.
Przychodzi profesor K, ogląda wyniki i mówi, że się pożegnamy bo liczyć ruchy to ja mogę w domu. Jestem w szoku, zaczynam się z nim dochodzić, że jak to z małowodziem i takim obciążeniem? A on do mnie: Czuje Pani ruchy? Ja mówię, że tak, ale mało i słabo, a on do mnie: ALE PANI CZUJE. Tyle z nim rozmowy.
Potem przychodzi do mnie doktor Maciej, też jest zdziwiony, nie wie jak spojrzeć mi w oczy, mówi, że mu przykro, ale to Profesor rządzi i że on taki już jest. Zabiera mnie jeszcze na USG, Afi nadal 4cm, waga małej:2231. Podpowiada mi jeszcze, żebym pojechała do domu i wieczorem albo jutro znów wróciła i powiedziała, że ruchów nie czuje i nie mogą odmówić mi przyjęcia. Albo żebym przyszła do niego we wtorek do gabinetu, bo u niego będzie u niego pani doktor z innego oddziału i ona mi da skierowanie na inny oddział: perinologii i tam może się wreszcie mną zajmą. Mówię że pomyślę, sama nie wiem co mam robić. W czwartek mam wizytę u doktora J z CZMP, doktor Maciek nie każe mi rezygnować tylko stawić się u niego. Także zostaje mi czekać na męża. A potem strach i lęk że coś się małej stanie:(
Do domu zajechaliśmy późno, bo ok 18. Mama też nie może uwierzyć, że mnie tak po prostu wypuścił. Dziewczyny z forum też są zdziwione nie mnie niż ja.
W czwartek jedziemy do doktora J. Najpierw ktg, potem wizyta. Lekarz też zdziwiony, że mnie wypuścili, przegląda wyniki, okazuje się, że do tego z dużymi D-dimerami mnie wypuścili. Wypisuje receptę na Clexan. Od tej chwili będę musiała dodatkowo zastrzyki sobie robić. Mówi że niestety ale w poniedziałek i piątek będę musiała robić ktg, w piątek z badaniem i kontrolą badań krwi, a w środę przepływy i wody sprawdzane. A najlepiej to jakby się akcja porodowa zaczęła. Proponuje żebym choć w poniedziałek załatwiła sobie ktg w Bełchatowie, bo do Łodzi to jednak kawałek drogi mamy. Kolejny lekarz, który uważa że powinnam nie wychodzić ze szpitala i który mówi, że nie ma na to wpływu bo z profesorem się nie dyskutuje.
Przede mną stresujący weekend. W piątek na szczęście udaje mi się załatwić ktg na poniedziałek. Jedna dobra wiadomość w ostatnich tygodniach.
W piątek i niedzielę jesteśmy na cmentarzu u Isabellki, nie umiem powstrzymać łez, to tak boli, że dziecko zostało mi odwiedzać na cmentarzu. Nie znicze powinnyśmy kupować tylko zabawki i inne rzeczy. Gdzie jest sprawiedliwość? Nie ma:(
W poniedziałek idę na ktg, zapis dobry, ale lekarz który go ogląda i inne dokumenty ze szpitala chce mnie od razu znów na oddział kłaść i to do Łodzi do CZMP. Muszę mu tłumaczyć, że przecież ze szpitala mnie z takimi wynikami wypisali. To już trzeci lekarz który się dziwi że z tak małą ilością wód mnie wypuścili. Mówię mu że w środę jadę na USG a w piątek na ktg plus badanie, to każe mi na kolejny poniedziałek na ktg zapisać się. Żeby w miarę często je robić i kontrolować, choć jak mówi ktg to tylko 1/4 sprawdzenia kondycji dziecka. No proszę, a pan PROFESOR K. na podstawie dobrych zapisów ktg mnie wypuścił.
Dziś mamy środę, czekam na męża i jedziemy na USG, znów się boję co wyjdzie na badaniu. Pocieszam się tym, że mała się rusza i to dużo. Oby urodziła się cała i zdrowa.
Wierzę że jej  siostrzyczka czuwa nad nami z Nieba. Kochamy Cię Isiu:* [*]